Translate blog

niedziela, 2 listopada 2014

Witajcie na blogu!

Zapraszam Was do wspólnej podróży. Już za niespełna półtora miesiąca, po czterech latach studiów, po zrobieniu dwóch licencjatów, po kilku dorywczych lecz pasjonujących doświadczeniach zawodowych, zostanę ostatecznie au pair w USA. Rok oddechu po kilku latach "na wysokich obrotach"... Wyjazd to w pewnym sensie realizacja niespełnionych planów jeszcze z czasu bezpośrednio po maturze. Dokumety skompletowane, wiza zdobyta, bilet zarezerwowany i... za 43 dni wylatuję do New Jersey na szkolenie, a stamtąd do San Rafael w Kalifornii, gdzie mieszka moja rodzina goszcząca!

San Rafael na mapie USA
San Rafael to małe miasteczko położone 30 minut drogi od San Francisco. Mieszka tam niespełna 58 000 mieszkańców, ale... mają swój uniwerek (Dominican University of California.) Cóż, nie ma co ukrywać - lokalizacja niemal wymarzona. No... prawie, bo gdybym miała możliwośc wyboru, chciałabym spędzić ten rok w Nowym Orleanie. O tym, dlaczego, może kiedyś napiszę. Tymczasem - nie narzekam. To moje małe San Rafael to w końcu Kalifornia - najbogatszy, najbardziej zaludniony i trzeci co do wielkości stan USA. I co najważniejsze - tam jest ciepłooo! W ciągu całego roku temperatura nie spada raczej pomiżej 5°C. Na plusie! Żegnaj mrozie, do zobaczenia za rok... Latem wprawdzie nie ma upałów, najwyższe temperatury sięgają ok. 27°C, ale za to prawie w ogóle wtedy nie pada. Czy to nie raj dla małego, wiecznie marznącego chomika, który na deszcz reaguje depresją..?

O San Rafael pewnie będzie jeszcze okazja napisać. Ważniejsze być może jest z kim przez ten rok bede mieszkać. Moja rodzina goszcząca to single mum - E.L. - i dwójka dzieci: D.L. (chlopiec, 9 lat) i M.L. (dziewczynka, lat 7). Dorosłych mężczyzn i zwierząt brak... :P Mój przyszły podopieczny ma zespół Aspergera (zaburzenie ze spektrum autyzmu), więc może moja wiedza z tych czterech ostatnich lat studiów na coś się przyda. Lepszej praktyki zawodowej nie mogłam sobie wymarzyć. Zgodnie z ustaleniami mam pracować przeciętnie troche ponad 30 godzin w tygodniu. Środy wolne, bo dzieciaki są wtedy u ojca. W weekendy małymi potworami zajmuje się matka. Moje obowiązki to głównie odwożenie dzieciarni do szkoły i na zajęcia dodatkowe, i przygotowanie dla nich czegos do jedzenia. To akurat miło, bo lubię gotować. Do jeżdżenia samochodem nie jestem już tak bardzo przekonana... Tutaj w Polsce jeżdżę niewiele, moje autko już prawie zapuściło korzenie na parkingu... Ale nie wyobrażam sobie poruszać się po Stanach komunikacją miejską! Dojazd do San Francisco zajmowałby mi gruuubo ponad godzinę. Tymczasem moja hostka daje mi samochód do własnej dyspozycji i wieść gminna niesie, że płaci również za benzynę. No no, to by było naprawdę dobrze...

Więcej o moich hostach i o tym, jak ich złowiłam (ja ich? raczej oni mnie...), napiszę w następnym poście. Tymczasem idę zrobić herbatkę i poprzeglądać kalifornijskie przepisy drogowe. Znalazlam przyjazny podręcznik, więc troche się dokształcę, a co! See you soon...

Tymczasem, więcej o mojej małej mieścinie przeczytacie tutaj:

2 komentarze:

  1. znajdz sobie na stronie dmv (cos jak word w polsce) oficjalny podrecznik dla przyszlych kierowców! I tak musiałabyś go przeczytać do prawo jazdy więc będzie z głowy :) Ja mieszkam po drugiej stronie zatoki w Moradze więc jak będziesz chciała możemy się kiedyś spotkać w San Francisco :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dokładnie ten podręcznik przeglądam :) Ale z tego co sie orientuję, to nie musze zdawać miejscowego prawka, moge jeździc cały rok na swoim. Chętnie spotkam się w SF :) Dzięki i pozdrawiam!

      Usuń