Translate blog

wtorek, 10 lutego 2015

Fura, skóra i... awantura.

Stało się. Dosięgła mnie moja karma. Ziściły się najgorsze przedwyjazdowe obawy i przewidywania. Porysowałam samochód... Że niby nic takiego, hm? Dobra, porysowałam samochód dwa razy. Mało..? No to uwaga, porysowałam samochód DWA razy w TYM SAMYM tygodniu. Swój, i przy okazji cudzy. Domyślacie się pewnie, że E.L. nie była zachwycona. No dobra, była super wściekła... Mówiłam jej, że przed przyjazdem uprzedzałam jakim jestem kierowcą i obiecałam, że będę się starać, ale nie daję gwarancji jak będzie. Argument chyba nie dotarł, i wcale się nie dziwię, bo auto ma przerysowane wzdłuż całe drzwi i przód pod zderzakiem.

Jak to się stało? Za pierwszym razem najzwyczajniej w świecie przywaliłam w krawężnik podczas parkowania. Oczywiście nie był to zwykły krawężnik, na który można przypadkiem wjechać, a potem samochód najwyżej z niego spadnie. Ja musiałam uderzyć w MEGA wysoki krawężnik! MUR CHIŃSKI pośród krawężników!!! Przyznałam się od razu tego samego dnia wieczorem, ale za pierwszym razem E. L. nie bardzo się przejęła. Powiedziała tylko, żebym uważała, bo po trzech wypadkach, które miała w ubiegłym roku poprzednia operka, koszty ubezpieczenia są już dość wysokie. A potem pobiegła na randkę i tyle ją widziałam ;)

Wszystko byłoby o.k. gdyby nie to, że kilka dni później pojechałam na zakupy do Trader Joe i postanowiłam zaparkować pod sklepem prostopadle, pomiędzy dwoma wielkimi vanami. No dobra... Nie umiem zaparkować prostopadle, równo pomiędzy liniami, nawet na całkowicie pustym parkingu, po dziesięciu poprawkach, więc nie wiem skąd przyszło mi do mojego pustego łba wciskać się między te cholerne prawie-tak-wielkie-jak-ciężarówki-wypasione-fury-prosto-z-salonu... Nie wiem, jak robi to cała reszta świata, ale ja nie jestem gołębiem albo jaszczurką i potrafię patrzeć na raz tylko w jedną stronę. Więc patrzyłam w lewo. Uderzyłam z prawej... (logiczne, nie?) Właścicielka była w środku i nawet nie była zła tylko tak jakby lekko... zdziwiona.

Oczywiście od razu skontaktowała się z moim ubezpieczycielem, a ja z hostką. Na początku zapytała, czy nic mi nie jest (miło!) i czy samochód nadaje się do jazdy (no raczej drzwi nie odpadły z powodu tej rysy...). Kazała mi wysłać zdjęcia obu samochodów i nie rozmawiać z właścicielką o tym czyja to była wina. I to by było na tyle. Do wieczora... Myślałam, że machnie ręką i najwyżej każe mi zapłacić za szkodę, ale chyba trochę przeceniłam jej wspaniałomyślność. Rozmowa była krótka i rzeczowa. Rematch. Nie, nie dlatego że źle się zajmuję dziećmi i nie jest zadowolona z mojej pracy. Po prostu nie stać ją na płacenie za moje stłuczki, a - wierzcie mi - naprawa samochodu jest tu ZARĄBIŚCIE kosztowna. Za głupie suszenie podłogi w aucie po ulewie zapłaciła ostatnio 300 czy 400$.

Tak więc E.L. dała mi dwa dni na przemyślenie czy chcę szukać nowej rodziny czy wracać do Polski i jutro dajemy znać mojej Area Director, co się stało. Żegnaj San Rafael, koniec sielanki... :(

Alcatraz. Tu trafiają źli kierowcy i... paskudne kłamczuchy ;)
No dobra. Wszystkim znajomym, którzy wiedzą jak jeżdżę i w myślach kilka razy zdążyli już powtórzyć "Yes! I knew that!" mówię teraz - bujajcie się zazdrośnicy :P Tak, porysowałam auto. Tak, zrobiłam to dwa razy w ciągu tygodnia. Tak, drzwi są do naprawy. I nie, nie umiem parkować :P Ale nie zamierzam tak szybko żegnać się z Californią... Nie było żadnej wielkiej rozmowy ani tym bardziej awantury. Moja nieoceniona E.L. powiedziała tylko, że cieszy się, że nic mi nie jest i zapytała: "Chcesz może żeby wykupić Ci lekcje parkowania?". Tyle. Tak więc zasuwam dalej swoją "złotą szczałą" po amerykańskich ulicach, czasem ktoś na mnie zatrąbi, czasem ja mam ochotę rozwalić klakson, kiedy blondyna przede mną parkuje na pasie do skrętu w prawo, ale generalnie ŻYJĘ, jestem cała i z motoryzacją za pan brat. Koniec historii. Dopijam kawę i wracam do rzeczywistości pozawirtualnej.

P.S. Gie eS, ty możesz kłamać, to ja też! :P (patrz. przedostatni post na jej blogu, link na prawym marginesie strony)

4 komentarze:

  1. ahahaha nie chcesz wiedziec jakie wyzwiska przychodziły mi na mysl o Twojej hostce gdy przeczytalam o tym ze za zarysowanie auta chce isc w rematch :D dobrze ze jednak był happy end, w końcu każdemu może się zdarzyć ;) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale z ciebie przebiegły lis! A ja się tu na poważnie zmartwiłam, no wiesz!
    Coś was moje drogie AP ponosi ostatnio z tym kłamczuchowaniem xd
    Ściskam i żeby twoja hostak nie musiala znosić większej ilości stłuczek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty szumowino z tłustymi włosami! Jak mogłaś mnie tak nabrać! Serio myślałam że tylko ja mam takie chwyty:D
    Rany ale się wystraszyłam! Nawet hostki zapytałam czy nie zna kogoś kto by chciał AP!:D
    o nine nie nie tak się bawić nie będziemy!!

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko, już myślałam! Piszecie strasznie przekonywujące te bajki haha :D dałam się nabrać! Ale teraz tak serio, serio! Nie walnij po raz trzeci w cokolwiek, trzymam za o kciuki i przesyłam buziaki :*
    Sandra.

    OdpowiedzUsuń