Dzisiaj konkretnie i na temat. Chcę napisać o tym, jak wygląda mój zwykły dzień pracy, w slangu operek zwany po prostu "schedule". Zgodnie z umową powinnam pracować nie dłużej niż 10 godzin dziennie i nie więcej niż 45 godzin w tygodniu. Szczerze przyznam, że do 45 godzin nawet się w ciągu tygodnia nie zbliżam i chwalę za to niebiosa! Po całym popołudniu spędzonym w samochodzie z dwoma potworkami, które nadają jak małe tranzystory, głowa i tak mi pęka i zasypiam po trzech minutach od wejścia do łóżka, przygnieciona laptopem i wiecznie niedokończoną książką, z niedopitą butelką cydru lub kubkiem herbaty, w pół zdania wystukanego w ostatnią chwilę przytomności na komunikatorze...
3:00 rano - pobudka pierwsza. Odzyskuję świadomość, poskładana na łóżku w niewygodnej pozycji. Zamykam laptopa, zrzucam z siebie tony niedoczytanej literatury i sięgam po zimną już herbatę (fuj!) Piję kilka łyków z żalu, że muszę znów wylać trzy czwarte kubka tego cytrynowo-imbirowego cuda. Gaszę rozgrzaną do czerwoności nocną lampkę i... zapadam w niebyt.
6:00 rano - pobudka druga. Dźwięk budzika zawsze zdumiewa mnie tak samo. Z niedowierzaniem stwierdzam, że pora wstać. Odnotowuję nagły spadek motywacji do podtrzymywania funkcji życiowych i rezygnuję z przeglądu garderoby i makijażu. Ustawiam drzemkę.
6:10 rano - pobudka trzecia. Przestawiam budzik.
6:25 rano - pobudka czwarta. Wyskakuję z łóżka minutę przed tym zanim znów usłyszę ten irytujący, wwiercający się w mózg dźwięk iPhona. Mamrocząc pod nosem najprostszą znaną modlitwę próbuję jednocześnie założyć spodnie, znaleźć czyste skarpetki (znowu nie zrobiłam sobie prania?) i nie potknąć się przy tym o stos nieposkładanych ubrań, które już drugi tydzień wędrują po całym pokoju, wyjęte z suszarki w postaci kłębka przypominającego poskręcane jelita. (Kiedy potrzebuję usiąść na krześle, przekładam stos na łóżko. Kiedy na łóżku - przekładam na krzesło...) Wybieram koszulę i sweter. Przeglądam się w lustrze. Grymas na twarzy. Ta elegancka koszula nie pasuje do adidasów. Bez sensu. Zdejmuję koszulę. Zakładam dres...
Mityczna wędrująca kupa, ostatni krzyk mody jeśli chodzi o wystrój wnętrz... |
6:43 rano - próbuję jednocześnie uczesać się i umyć zęby. Czy jeśli otworzę drzwi do łazienki to liczy się jakbym była już w pracy..?
6:44 rano - może jednak zdążę chociaż nałożyć tusz do rzęs...
6:45 rano - dudnienie na schodach. m.ł.o.d.y w pełnym rynsztunku staje pod drzwiami łazienki krzycząc "OLGAAAA!!! I'm reeeAAAdyyy!!!". Koniec malowania. Mój host dzieciak po raz kolejny mnie zawstydza, a ja jak co rano obiecuję sobie, że następnym razem na pewno wstanę wcześniej. Uśmiecham się do siebie. Dzień dobry!
W założeniach pobudka dzieciaków jest o 7:00, ale w większości przypadków wstają same dużo wcześniej. m.ł.o.d.y. życzy sobie ostatnio żeby budzić go o 6:50, bo chce być gotowy przed siódmą. Sam się ubiera, czesze i myje zęby. m.a.ł.a. nawet jeśli wstanie wcześniej i tak schodzi do mnie na dół dopiero koło siódmej. Czasem jest już ubrana, czasem nie. Nieraz potrzebuje pomocy przy wyborze ubrań lub czesaniu włosów, ale zazwyczaj chce zrobić wszystko sama. Śniadanie mój dziewięciolatek przygotowuje sobie samodzielnie, a w tym czasie ja pakuję lunch boxy. Dla m.a.ł.e.j. zupa w termosie, dla m.ł.o.d.e.g.o. chicken nuggets. Wszystko gotowe, półprodukty. Trochę mi się serce kraje jak wlewam tę zupę z puszki, ale skoro hostce to pasuje, nie proponuję że ugotuję od podstaw. I bez tego mam sporo zajęć. Do tego dołączam snack, na który składają się świeży owoc, świeże warzywo i jakieś mięso, zwykle plasterek wędliny. Wszystko w oddzielnych pudełeczkach. Pakuję to wszystko do plecaków, robię śniadanie dla m.a.ł.e.j. i ok. 7:50 zawożę moje potworki do szkoły. Oboje zaczynają o 8:30, ale chodzą do dwóch różnych szkół, więc wychodzimy trochę wcześniej żeby zdążyć. Jeśli m.a.ł.a. ma w szkole tzw. assembly, czyli ogłoszenia połączone czasem z jakąś akademią lub przedstawieniem, zwykle zostaję żeby posłuchać. To świetna szkoła, dużo się tam dzieje. Około 9:30 jestem z powrotem w domu, sprzątam sajgon w kuchni i... robię kawę. Teraz dopiero zaczynam układać w głowie, co jeszcze dziś zrobię. Zaczynam dzień od przerwy. To dobry początek...
Jeśli nie wiesz od czego zacząć, zacznij od kawy... |
brzmi męcząco..kolejny chwyt markentingowy?
OdpowiedzUsuńGie eS!
Nie, sama prawda... Dzisiaj to nawet przerwy nie było, cały czas COŚ. Ale czwartki zawsze są dla mnie mega szalone!
Usuń