Pierwsze "Merry Christmas" zza oceanu już było, teraz czas na wyjątkowo amerykańskie święto. Dziś Dzień Martina Lutera Kinga, aktywisty na rzecz równych praw dla czarnoskórych obywateli USA, autora słynnego przemówienia rozpoczynającego się słowami "I have a dream..." W piątek moja mała A. miała akademię w szkole i na koniec wszyscy słuchali nagrania z tego przemówienia. Muszę przyznać, że dzieciarnia słuchała bardzo uważnie i było w tym nawet coś wzruszającego. Akademie czy przedstawienia mała ma w każdą środę i każdy piątek. Zostaje na nich mnóstwo rodziców, dzieciaki grają na instrumentach, recytują wiersze i ogólnie prezentują co tam kto potrafi... Często występują też nauczyciele i to jest mega genialna sprawa! Przed Bożym Narodzeniem całe grono pedagogiczne przebrało się w jakieś śmieszne stroje (kolesie za babki, babki za pszczoły, myszy i inne niezidentyfikowane stworzenia...) i śpiewało odjechaną piosenkę, z której niewiele zrozumiałam a i tak się ubawiłam. Dzieci grają na dzwonkach, fletach i... ukulele! A kilkoro z nich na bardziej skomplikowanych instrumentach. Mają super nauczycieli muzyki, ale nie tylko. W ubiegłym tygodniu młodsze dzieci miały swój popis osobno, a całe przedsięwzięcie prowadził dyrektor oddziału wczesnoszkolnego. Młody facet z niesamowitą inwencją twórczą. Co miesiąc na przedstawienie pisze wiersz własnego autorstwa i prezentuje go dzieciakom. A żeby było śmieszniej, dzieci co miesiąc wybierają cztery słowa, które mają się w tym wierszu zawrzeć. Na przyszły miesiąc wymyśliły "ping-pong", "Afro", "cebula" i "California"... Aż sama jestem ciekawa co z tego wyniknie, bo ostatnim razem wiersz był przegenialny!!! I nie myślcie, że to jakieś cztery wersy na krzyż. Porządna, kilkuzwrotkowa twórczość! :D
Wracając do dnia dzisiejszego, z okazji święta dzieci miały wolne od szkoły i hostka też nie musiała pracować. Dlatego też przed południem wybraliśmy się wszyscy na wyścigi konne do Berkeley :) Pogoda była cudna, słońce przygrzewało i aż miło było siedzieć na trybunach. Spotkaliśmy się tam z narzeczonym hostki i jego synem. Same wyścigi nie są jakoś szczególnie porywające, ale dzieci miały frajdę, bo mogły postawić po 2$ na każdą gonitwę i nawet coś tam wygrały. Później pojechaliśmy na lody, a kolację zjedliśmy w domu.
Skoro już jesteśmy przy temacie mojej host rodziny, to muszę powiedzieć że są na prawdę w porządku! Pracuję mniej niż w umowie, jestem zaproszona zawsze ilekroć wychodzą robić coś fajnego i ogólnie HM traktuje mnie bardzo sprawiedliwie. Niedawno przyszedł do domu hydraulik, bo zatkała się ubikacja i brudna woda wypływała do wanny. Naprawił kibelek, ale zwrócił uwagę że wannę dzieciaków trzeba umyć bo cała zafajdana. To był akurat dzień, kiedy dzieci powinny brać kąpiel, więc napisałam smsa do hostki, gdzie mogę znaleźć jakieś środki czystości żeby wyszorować brodzik. A ona odpisała, że woli żeby dzieci szły spać nieumyte niż żebym ja szorowała łazienkę, i że sama to zrobi następnego dnia. Także nie czuję się tu jak pomoc domowa... Mam sporo czasu dla siebie, weekendy ostatnio spędzam w SF. Kawałek tego, co zobaczyłam opisałam w poprzednim poście, reszta następnym razem. Teraz uciekam spać. Happy Martin Luter King Day!!!
Czesc!! Moglabys podac email to Tego muzeum figur woskowych? Dzieki Ania
OdpowiedzUsuńinfo@madametussaudssf.com
UsuńInne dane kontaktowe znajdziesz tu: https://www.madametussauds.com/SanFrancisco/PlanYourVisit/ContactUs/Default.aspx :)
To najważniejsze, że trafiłaś na fajną rodzinkę i że dobrze się z nimi czujesz. :D powodzenia dalej. ;*
OdpowiedzUsuńOoo chętnie bym takich wierszyków i talent show posłuchała/obejrzała!
OdpowiedzUsuńJakie zdjęcia z figurami!!! Mega!