Dziś kilka słów o mojej agencji i o tym, jak wyglądała procedura aplikacyjna. Korzystałam z pośrednictwa polskiego biura Prowork (www.prowork.com.pl), które współpracuje z amerykańską agencją AuPaiCare (www.aupaircare.com). Na wstępie zaznaczę, że nie mam doświadczenia z innymi pośrednikami, więc nie mogę porównać warunków oferowanych przez różne agencje. Mogę tylko powiedzieć czym kierowałam się wybierając tę konkretną.
Z Proworkiem zetknęłam się zaraz po maturze, kiedy po raz pierwszy planowałam wyjazd do Stanów. Ich strona wyświetliła się jako jedna z pierwszych, kiedy wpisywałam w wyszukiwarkę hasło "au pair USA", a opinie na ich temat znalazłam na wielu forach. Na tle innych agencji, tak wtedy jak i teraz, atutem Proworku jest cena. Koszt programu to 890 złotych płatne w dwóch ratach: 190 zł przy podpisaniu umowy i 700zł dopiero po znalezieniu rodziny goszczącej. Opłata ta pokrywa poszerzone ubezpieczenie (dodatkowo płatne w niektórych agencjach) i oczywiście takie podstawowe rzeczy, jak przelot w obie strony czy szkolenie w New Jersey. Oczywiście w toku rekrutacji dochodzą dodatkowe koszty, takie jak zaświadczenie o niekaralności, wydanie międzynarodowego prawa jazdy ("must have" przy wyjeździe do Stanów), opłata wizowa (160$), zdjęcia do wizy, zakup walizek czy drobnych upominków, które wręcza się rodzinie goszczącej po przyjeździe. No i warto na dobry początek mieć w portfelu minimum 250-300$, bo pierwsze kieszonkowe dostaje się dopiero po dwóch tygodniach pobytu. Ale po zsumowaniu wszystkich kosztów i tak zwykle dochodzi się do wniosku, że za rok pobytu w USA to wcale niedużo.
O szczegółowych warunkach programu nie będę pisać, bo czarno na białym wyłuszczone są na stronie agencji (klik). Mój wyjazd zaraz po maturze nie doszedł do skutku głównie dlatego, że miałam problem ze zdaniem prawka, a o ile do wyjazdu do krajów europejskich nie jest ono konieczne, to wymagają go wszystkie agencje amerykańskie. A bez pośrednictwa takiej agencji nie można zostać au pair w USA, jest to nielegalne i nie sposób dostać wizy, nawet jeśli na własną rękę znajdzie się zainteresowaną rodzinę, np. przez Internet. Ma to też swoje plusy, uważam że wyjazd za pośrednictwem agencji jest dużo bezpieczniejszy, i chociaż nie można oczekiwać od local agency, że będzie Matką Teresą pochylającą się nad każdym Twoim problemem, to w zasadniczych sprawach można liczyć na pomoc i ewentualną interwencję.
Moja przygoda ze zdawaniem prawa jazdy to cztery oblane egzaminy i bezlitosny zegar, którego wskazówki niemiłosiernie parły do przodu przypominając, że za rok dobrze by było wrócić do Polski w okresie rekrutacji na studia. Dlatego odłożyłam swój wyjazd, wycofałam wszystkie dokumenty i... zaraz po tym zdałam egzamin na prawko. Ironia losu... Choć po tych kilku latach myślę, że może to dobrze. Może zabrzmi to bardzo trywialnie, ale na pewne rzeczy patrzę teraz zupełnie inaczej niż te cztery lata temu. A w międzyczasie z wyjazdu przez Prowork skorzystały dwie moje koleżanki z liceum. Jedna była operką w Stanach, a druga w Londynie.
W każdym razie ja przez te cztery dłuugie i barwne lata zdążyłam zrobić dwa licencjaty i myśl o wyjeździe do Stanów wróciła mniej więcej w połowie ostatniego roku akademickiego. Studiowałam filologię angielską, więc pomysł doszlifowania języka wśród native'ów wydawał się w pełni uzasadniony.
Tak wygląda jedna ze stron w aupairroomie, już po wypełnieniu wszystkich danych i otwarciu aplikacji.
|
W połowie lipca ponownie zarejestrowałam się na stronie Proworku i niemal od razu (na drugi dzień) skontaktowała się ze mną konsultanka, żeby zweryfikować, czy nadaję się do programu. Zadała takie podstawowe pytania, czy mam doświadczenie w opiece nad dziećmi, czy mogę je potwierdzić referencjami, czy mam prawo jazdy i w jakim stopniu posługuję się językiem angielskim. Dwa dni później podpisałam umowę i wpłaciłam pierwsza ratę do agencji. Mniej więcej tydzień po rejestracji w agencji miałam już swój login i hasło do tzw. aupairroomu na stronie amerykańskiego partnera Proworku - AuPairCare. Wiem, że Prowork współpracuje jeszcze z co najmniej jedną agencją w USA (Inter Exchange), ale nikt nie oferował mi możliwości wyboru. Po prosu zostałam poinformowana, gdzie będzie założone moje konto. Wypełniłam podstawowe informacje na moim profilu i umówiłam się na interview, który miał sprawdzić moje umiejętności językowe. Prowork oferuje możliwość rozmowy z konsultantami w kilku miastach w różnych częściach kraju, ale ja zdecydowałam, że pojadę do biura do Warszawy. Rozmowa była dłuższa niż się spodziewałam i pani A.C. z Proworku, która zajmuje się koordynacją programu Au Pair USA zadała mi sporo pytań. Między innymi pytała mnie...
- ...dlaczego chce zostać au pair?
- ...jakie jest moje doświadczenie w opiece nad dziećmi?
- ...czy pracowałam już kiedyś na cały etat?
- ...czy mieszkałam już kiedyś poza domem, czy podróżowałam za granicę i jak moim zdaniem poradzę sobie z tęsknotą za domem?
- ...czy obawiam się szoku kulturowego i kontaktu z Amerykanami?
- ...co zrobiłabym, gdybym na miejscu okazało się, że nie dogaduję się z rodziną goszczącą i pojawiła się kwestia sporna, której nie możemy rozwiązać?
- ...co zrobiłabym, gdyby w czasie jazdy samochodem dziecko na tylnym siedzeniu odpięło pasy?
- ...co zrobiłabym, gdyby podczas zabawy w parku dziecko spadło z huśtawki?
- ...co zrobiłabym, gdyby dwójka moich podopiecznych kłóciła się o zabawkę?
- ...jakie - moim zdaniem - obowiązki miałabym jako au pair w Stanach?
Więcej pytań nie przychodzi mi do głowy, ale było ich dość dużo. Rozmowa była raczej bezstresowa, przynajmniej ja za bardzo się nią nie spinałam. Chociaż mam wrażenie, że jeśli ktoś po angielsku ledwie mówi, to pewne odpowiedzi mogłyby sprawić mu problem. Poza rozmową była tez oczywiście kwestia dostarczenia dokumentów i uzupełnienia aplikacji online, ale o tym może opowiem innym razem :) Póki co, znalazłam super zabawnego bloga byłej au pair w San Francisco, i chyba trochę go poprzeglądam :) Polecam zajrzeć: www.bliskodosanfrancisco.blogspot.com Do następnego..!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz