Translate blog

piątek, 4 grudnia 2015

O dostawcy pizzy który okazał się agentem FBI (albo na odwrót?)

No i stało się. Po 354 dniach od przylotu do USA stoję przed wizją ponownego pakowania walizki... Nie, nie wyjeżdżam jeszcze. Zgodnie z planem, na ojczystej ziemi wyląduję dopiero za miesiąc. Ale już w przyszłym tygodniu przyjeżdża do mojej rodziny nowa au pair, więc muszę zwolnić jej pokój. Przenoszę się na górę do pokoju jednego z dzieci, a one przez ten czas będą dzielić drugi.

A poza tym co u mnie? Przeżyłam niedawno swoje pierwsze (i chyba ostatnie?) Thanksgiving. Mam mieszane uczucia, bo wolałabym ten dzień chyba spędzić ze znajomymi. Przynajmniej wieczór. Hostka miała wolne w pracy i była w domu cały czwartek i piątek, ale kiedy zapytałam czy mogę w czwartek skończyć trochę wcześniej niż zwykle (zwykle to 20:00), powiedziała... nie. Nie mogłam tego pojąć, bo dzieci są już duże i nie trzeba ich ciągle pilnować albo zabawiać, a dom był tego dnia pełen gości, więc moja obecność tam do samego wieczora była całkowicie zbędna.

Dygresja numer jeden. Ledwo minęło Thanksgiving a już wszędzie choinki, kolędy, elfy, Mikołaje i cały ten świąteczny majdan. Czy mnie to denerwuje? NIE!!! Kocham to. Jadę moją złotą strzałą, w radiu leci Last Christmas <3 a po zatoce pływa... miniaturowa choinka! Przesłodkie.

Zwykle E.L. spędza Święto Dziękczynienia z dziećmi u swojej przyjaciółki. W tym roku jednak znajoma poprosiła żeby zorganizować imprezę u nas w domu. Hostka tak się przejęła, że nawet tydzień przed świętami odmalowała jadalnię i living room! Zaproszeni też byli znajomi tej znajomej, i narzeczony mojej hostki razem ze swoimi dziećmi. Moja hostka upiekła indyka, ja zrobiłam mashed potatoes, a resztę jedzenia przynieśli goście. Większość rzeczy, na przykład pumpkin pie albo sos do indyka kupione były kupione w markecie. Nieszczególnie zauważyłam jakąś odmienność tego świątecznego obiadu, bo przecież tłuczone kartofle albo fasolkę jemy często w ciągu roku...

Dygresja numer dwa. Nikomu się nie chciało na święta nic upiec,
to sama się wzięłam za pichcenie i zrobiłam ciasteczka owsiane
z kawałkami czekolady. Niestety za bardzo je rozpaćkałam
na blaszei wyszły super płaskie... No ale ja nie zjem??
Goście przynieśli hektolitry alkoholu i właściwie jeszcze przed obiadem przyjaciółka mojej hostki i jej mąż byli już nieźle wstawieni. Nie bardzo było do kogo zagadać, dzieci bawiły się razem i biegały po domu, a ja snułam się z kąta w kąt i od czasu do czasu mieszałam w garach, żeby sprawiać wrażenie, że coś robię. Nie mogłam po prostu iść do siebie, bo przecież "pracuję." Musiałam wyglądać dość żałośnie, bo w końcu podeszła do mnie któraś ze "znajomych znajomej" i zapytała (uwaga, brawo za odkrywcze pytanie!) skąd jestem. Odpowiedziałam uprzejmie, że z Polski, a ona chcąc podtrzymać rozmowę zapytała czy oglądałam Mission Impossible... Trochę się zdziwiłam czemu ni z gruchy ni z pietruchy tak wypaliła o tym filmie, i musiałam się jakoś wymownie zmarszczyć, bo zaraz wyjaśniła - no akcja Mission Impossible działa się w Polsce! Zmarszczyłam się jeszcze bardziej, a ona do mnie - no Praga! Praga jest w Polsce, prawda? Nie, Praga jest w Czechach... - odpowiedziałam. Mogłam może przytaknąć, bo tak się tym speszyła, że zaraz podwinęła ogon i podreptała po kolejnego drinka. I to był koniec jedynej kurtuazyjnej rozmowy którą odbyłam tamtego wieczoru. Potem jeszcze przy stole hostka zapytała mnie czy miałam w dzieciństwie jakieś ksywki, więc powiedziałam że i owszem, mogę nawet powiedzieć jakie, ale ciężko je przetłumaczyć na angielski. No i tu reszta towarzystwa już straciła zainteresowanie tematem. Nie żebym cierpiała na niedobór uwagi, po prostu trochę się nudziłam...Po 20:00 wstałam od stołu i poszłam do siebie. I była mi prawdę mówiąc przykro, że po roku w czyimś domu, w najbardziej chyba rodzinne amerykańskie święto, czułam się między nimi jak piąte koło u wozu. Nie na miejscu.

Dlatego pakowanie walizki niejako mnie cieszy. Już planuję imprezę pożegnalną i Święta. Nie mam jeszcze pojęcia jak spędzić Sylwestra. I na Nowy Rok też patrzę z jednym wielkim wtf na twarzy. Nie wiem gdzie mnie rzuci i po co, wiem tylko że idzie dużo nowego. I cieszę się na to nowe, jakie by nie było. Ot, tak.

Dygresja numer trzy. Nowe nowym, ale może coś mi jednak po tym roku zostanie w zwyczaju na dłużej. Otóż meksykańskie śniadanie. Jak już nie mogę patrzeć na płatki i banana, to robię tacosy z ziemniaczkami, cebulką, jajkiem, cheddarem i ostrym sosem. Nie brzmi dobrze? Chociaż szczerze mówiąc bez żalu zamienię je wkrótce na kawę zbożową i twarożek z rzodkiewką. 
Po Nowym Roku jadę do Seattle, tyle wiem. Stamtąd mam samolot do Polski, ale dopiero 14 stycznia, więc będę miała dużo czasu żeby buszować po mieście. Czasem zastanawiam się jakby to było, gdybym wybrała jednak rodzinę stamtąd (mój pierwszy match.) Jacy by byli, jakie mielibyśmy relacje, kogo poznałabym na miejscu. Czy zostałabym w Stanach dłużej niż rok...

Tak to sobie rozmyślam siedząc z moimi potworami i czekając aż usną. Mam dzisiaj babysitting, bo hostka pojechała na Christmas party do swojej firmy. Zamówiliśmy pizzę, obejrzeliśmy Hotel Transylwania i sio do łóżek. Najbardziej o tym łóżku marzę chyba ja, chociaż nie ma jeszcze 21:00, ale ćśśśśś... Z tym zamawianiem pizzy też byłą niezła jazda. Obczaiłam, że hostka zamawia dzieciom pepperoni + czarne oliwki rozmiar XL. Weszłam na stronę pizzerii, wystukałam numer w telefonie, odbiera koleś i pyta:

- W czym mogę pomóc?
- Chciałam zamówić pizzę z dowozem.
- Nie ma problemu. Rozumiem że rozmawiam z Olgą, tak?
- ???????????
...

- (ja po chwili ciszy) ...eee, taaaak...
- Czyli będzie pepperoni z oliwkami w rozmiarze XL?
- ?????????????????????????? (matkoboskaskądontowie) Tak, dokładnie.
- To wszystko?

- Tak, tak...
- Widzę, że zawsze bierzecie z odbiorem na miejscu (tu zaczyna mi świtać co się stało), więc tym razem poproszę o adres, bo nie mamy w bazie.


...

Odetchnęłam. Koleś z pizzerii nie pracuje w FBI. Po prostu hostka raz poprosiła mnie żebym odebrała po drodze pizzę i podała im mój numer. Aczkolwiek wersja pierwsza byłaby o wiele bardziej ekscytująca :P

5 komentarzy:

  1. Thanksgiving nie spedzalismy razem, szkoda,ze nie zaznalam amerykanskiej tradycji ale platac sie i czuc tak niezrecznie-dziekuje bardzo. Tak chyba bedzie w Swieta niestety.
    Gdy bylam w Dallas, skad mialam rodzine w proppzycjach tez sie zastanawialam jak moje zycie by mialo wygladac i jezdzac ulicami pisalam w glowie jakies historie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh, popatrz a jeszcze by Cię namierzyli po adresie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. szkoda że już wyjeżdżasz. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny i zabawny blog:-) Zapraszamy do konkursu na Najlpeszy Au pair blog2016! szceczóły znajdziesz na www.prowork.com.pl :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha ja kiedyś dostałam telefon od UBERA,
    -Anna? Już stoję pod domem! nawet nie wiesz jak się obsrałam bo nic nie zamawiałam, potem się okazało, że nie zablokowałam klawiatury i naklikałam...

    Ej dziewczyno, to jak Ty tak pichcisz to zapraszam do mnie! Ja chętnie zjem wszystko :D

    OdpowiedzUsuń