Wróciłam! Ucieszyłam się na widok łóżka tak jakby to była Ziemia Obiecana ;) Popijam więc swoją wieczorną herbatkę nad Pacyfikiem i wystukuję pierwszego posta na swoim nowym komputerze...
Dzisiaj dzień pierwszych razów. Na śniadanie pierwszy raz wtrząchnęłam świeżutki chlebek bananowy domowej roboty. Mniam! Nie miałam pojęcia, że to takie dobre! Upiekła go dzień wcześniej M.M., siostra mojej hostki. Był ciężki, wilgotny i pachniał pięknie... Za oknem śnieg sypał jak szalony i wszystko pokryła iskrząca się biała pierzynka. Colorado pożegnało mnie godnie.
Lot do San Francisco prawie w całości przespałam, trochę czytałam. Ciepły szalik wylądował z powrotem w walizce, bo o tej porze roku nawet w północnej Californii jest ciepło i słonecznie, dzisiaj temperatura wynosiła czternaście stopni na plusie (Celsjusza!) W drodze powrotnej z lotniska, jadąc mostem Golden Gate, po raz pierwszy zobaczyłam zachód słońca nad Zatoką San Francisco. Czerwona poświata muskająca gładką taflę wody i małe iskierki zabytkowych morskich latarni... A w dole białe żaglówki.
W autobusie pierwsza lekcja lokalnych obelg i wulgaryzmów. Siedząca kilka rzędów przede mną babeczka rozmawiała przez telefon tak głośno i używając tak niecenzuralnych słów, że aż moja hostka złapała się za głowę ze wstydu.
A na kolację trafiliśmy do japońskiej restauracji w San Anselmo, gdzie skonsumowałam swoje pierwsze sushi! Było podane z pastą wasabi i chyba czymś w rodzaju marynowanego korzenia imbiru... Pogubiłam się trochę na początku z pałeczkami, ale twardo obstawałam przy tym, że chcę takie normalne, a nie te dla dzieci :P Do tego oczywiście sos sojowy, no i jakaś zupa, która w smaku w zasadzie przypominała nasz rosół na warzywkach. Dobre, ale głowy nie urywa :) Na deser dostaliśmy niespodziankę, bo o ile dobrze zrozumiałam właścicielem restauracji był ojciec koleżanki z klasy mojej małej. Oczywiście Japończyk. Sympatyczny facet! Zaserwował nam smażone banany polane czekoladą (kolejne mniam!... i kolejny pierwszy raz) oraz lody z... zielonej herbaty. Nie wiedziałam że z czegoś takiego można zrobić lody. Były zielone i myślałam na początku, że to pistacjowe. Były jeszcze jakieś różowe, ale nie wiem z czego. W każdym razie deser był czadowy!
Jutro mój pierwszy raz za kółkiem na amerykańskich drogach, i to z instruktorem, bo hostka wykupiła mi lekcje. Póki co muszę się wyspać, bo ryjek opada mi już na klawiaturę. Trzymajcie się cieplutko!
Powodzenia na drogach, to łatwizna, :)) i napisz mi maila jak kiedyś bedziesz chciała w sf sie spotkac yamisouls@gmail.com
OdpowiedzUsuńDzięki, chętnie! ;)
UsuńNa zdjęciu wydaje się że całkiem nieźle Ci idzie z tymi pałeczkami.
OdpowiedzUsuńByłam w stanie trafić sobie do ust i nie wybić nikomu oka przy okazji ;)
UsuńCzekam na dalsze relacje ;) Pozdrawiam cieplutko z mroźnej Polski :D
OdpowiedzUsuń