Translate blog

wtorek, 22 grudnia 2015

Mrs Hummster - well done!

Panie i panowie, ostatni dzień pracy uważam za zakończony! Leżę w ciepłym łóżku, celebrując gorącym cydrem i Mieszanką Krakowską. Przywiozłam ją moim dzieciom z Polski w październiku, ale mówią że niedobre, bo galaretka nie smakuje jak Jell-O... No załamać się można! Ja tam na polskie słodycze się nie obrażam, więc zszamałam im już prawie całą paczkę. Nie chcą to nie ;)
Wracając do tematu, ostatni dzień pracy to właściwie nie był ostatni dzień, tylko ostatnie... półtorej doby. W poniedziałek rano hostka wyszła jak gdyby nigdy nic do pracy, a kilka godzin później dzwoniła że leci do Nowego Jorku i wróci we wtorek wieczorem. Wpadła tylko do domu spakować rzeczy i zabrała małą na smoothie, bo tego dnia zakładali jej aparat ortodontyczny i nie bardzo mogła jeść.

Tak czy inaczej nie było bardzo ciężko, potwory miały dzisiaj playdate więc było parę godzin wolnego. Hostka wróciła późno, więc zamieniłyśmy z nią jeszcze parę słów i poszłyśmy spać, każda do siebie. Było już grubo po 20:00, wzięłam prysznic, wróciłam do pokoju i widzę że dostałam maila. To E.L. napisała z drugiego pokoju (!) że na ladzie w kuchni stoi kilka talerzy i powinnyśmy wyładować zmywarkę i włożyć te talerze zanim pójdziemy spać. Przewróciłam oczami i zeszłam na dół, chociaż to ja tę zmywarkę włączałam godzinę temu, i te kilka misek po prostu się do niej nie zmieściło. Naczynia jeszcze były gorące, bo dopiero skończyło się mycie. Pomyślałam, że skoro jej przeszkadzały to mogła je sama umyć, przecież też jadła kolację jak wróciła, więc nie rozumiem dlaczego ja mam być w domu jedyną osobą od zmywania. Ale zaraz później pomyślałam że to już ostatni raz i że teraz to mi już to zwisa i powiewa. Mogę włożyć te cholerne naczynia i położyć płytki w łazience w bonusie. Przywykłam. Przeżyłam. Są na świecie gorsze rzeczy niż upierdliwy szef.

Szkoda, że była dla mnie tylko szefem. Wysyłającym maile z pokoju do pokoju. Załatwiającym wszystko przez smsy. Uznającym, że skoro jednego dnia pracujesz siedem godzin, to innego możesz pracować trzynaście i że skoro zgodnie z umową dni świąteczne mogą być dla au pair pracujące, to będą, nawet jeśli ona cały dzień jest w domu. Zostawałam z dziećmi na noc, nawet na kilka dni, kiedy tylko ona musiała podróżować służbowo. Uznałam, że jeśli prosi, to nie wypada odmówić. Ale nigdy nie dostałam ani jednego dodatkowego wolnego dnia, kiedy ona nie musiała iść do pracy. Przed zmatchowaniem się napisała mi w mailu, że jestem zaproszona by lecieć z nimi na wakacje do Bostonu i New Hampshire, a swój urlop mogę wziąć kiedy chcę. Kilka miesięcy później oświadczyła, że muszę wziąć swój urlop kiedy oni są w Bostonie, bo ona nie ma aż tyle wolnego żeby wziąć jak gdzieś pojadę.

Życzę jej wszystkiego dobrego, ale nie zatęsknię za tą rodziną nawet przez sekundę. Za dziećmi też nie. Może to kogoś dziwić, bo przecież spędziłam z nimi tyle czasu. Dużo większą więź miałam z dzieckiem, którym zajmowałam się przez miesiąc w pogotowiu opiekuńczym, niż z tymi małymi marudami. To całkiem grzeczne dzieci, nauczone mówić dziękuję i szanować au pair. Ale są niesamowicie męczące. Młoda jest jeszcze na etapie 'jestem centrum wszechświata' i chce żeby przez cały czas 100% uwagi było skupione na niej. Mówi bez przerwy. Nawet hostka zwraca jej uwagę żeby kontrolowała co i ile gada. Poza tym cały czas śledzi brata i na niego skarży. Młody to inna historia, bo to dziecko z Aspergerem. Funkcjonuje całkiem dobrze, ale wszystko trzeba mu powtarzać dziesięć razy i wiele rzeczy robi baaaaaaaaardzoooooooo wooooooolnooooooooo... Założenie skarpetek zajmuje mu chyba z piętnaście minut.

To są co prawda drobiazgi, a dzieci są tylko dziećmi. Nie można od nich wymagać żeby chodziły jak w zegarku. Mogłam trafić dużo gorzej. Ale nie byłabym szczera gdybym powiedziała, że to było cudowne doświadczenie. Za co jestem wdzięczna? Za rok mierzenia się ze sobą. Za momenty ugryzienia się w język kiedy byłam wykończona po całym dniu, dzieci szalały i miałam ochotę na nie nawrzeszczeć. I za wstyd przed samą sobą, kiedy byłam dla nich niemiła. Za to, że doświadczyłam jak dobrych i oddanych przyjaciół mam w Polsce - wysyłających kartki, dobijających się do mnie na skajpa, śledzących bloga i zostawiających ciepłe komentarze. Za kilka pięknych miejsc, które zobaczyłam. Za kopa do podróżowania i rozwoju. Za to, że zatęskniłam za studiami, którymi byłam wcześniej tak zmęczona. Za to, że zobaczyłam, jak przyjemną pracę miałam przed wyjazdem i jak bardzo lubię to co robiłam.

I jeszcze za wiele różnych rzeczy, których teraz nie napiszę bo i tak nie wierzę, że ktoś dotrwał do końca tego posta ;) Dobranoc miśki, idę spać.

5 komentarzy:

  1. Dotrwaliśmy do końca posta bez problemu. :D Zachłannie czytam kolejne notki, bo w sumie im bliżej do Twojego powrotu, tym bardziej się człowiek niecierpliwi i doczekać nie może. ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. Dotrwałam! A nawet zorientowałam się, że mam zaległości i szybciutko nadrobiłam :) :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Dotrwałam! I zaczynam obserwować. :)

    http://diarygirla.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Utrat, do szybkiego zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń