Translate blog

wtorek, 15 grudnia 2015

365 dni, 273 litry i 8 kilogramów

Kiedy to się stało, nie wiem. Wydaje się, że to zaledwie wczoraj po nieprzespanej nocy wsiadałam na pokład samolotu, żeby po raz pierwszy postawić stopę na nowojorskiej ziemi i rozpocząć moją "American... adventure."  Ameryka ciągle mnie dziwi, śmieszy, oburza, zaskakuje i przerasta. I bywało mi tu dobrze i niedobrze, przyjaźnie i obco, śmieszno i straszno... Dziś mija dokładnie 365 dni odkąd wylądowałam na JFK. Policzyłam, że w przeciągu tego roku wysączyłam około 273 litry herbatki nad Pacyfikiem, a waga mówi że przybyło mi osiem kilogramów (w zasadzie waga mówi do mnie w funtach, i musiałam użyć konwertera, bo po roku ciągle nie wiem jak to przeliczyć w głowie.) Wracam, ale nie taka sama jak wcześniej (i nie chodzi mi o to, że nie mieszczę się w niektóre ubrania...)


Kilka dni temu D. przypomniała mi o przyjęciu pożegnalnym, które urządziłam w Polsce przed wyjazdem. Odgrzebałam więc fotki z tej imprezy i z przerażeniem stwierdziłam, jak dużo się zmieniło pod moją nieobecność. Kilkoro z wyżej pokazanych zdążyło w międzyczasie zaręczyć się, wyjść za mąż, urodzić dziecko, skończyć studia (lub zacząć nowe), zmienić pracę, wyjechać na Filipiny... A ja wracam z głową pełną pomysłów, sprzeczności i dylematów. Bez gotowych planów, odpowiedzi i pewników. Na moment czy na dłużej? Trudno powiedzieć.

Oficjalnie skończyłam już program, ale dogadałam się z hostką, że będę pracować do Świąt Bożego Narodzenia. Przyjechała już nowa au pair z Hiszpanii. Bardzo sympatyczna dziewczyna, miło nam się rozmawia, i przyjemnie jest kiedy w domu oprócz mnie ktoś jeszcze mieszka. Jeździmy wszędzie razem, ona uczy się schedule a ja mam z kim porozmawiać w godzinach pracy.


Żegnam się z San Francisco Bay hucznie i intensywnie. W zeszłą sobotę wybrałam się do city na tzw. SantaCon, czyli w wolnym przekładzie... Zlot Mikołajów ;-) Nabyłam w japońskim markecie oszałamiający kostium Pani Mikołajowej za całe 5$ i wtopiłam się w ciągnący ulicami tłum reniferów, elfów i innych dziwadeł rodem z samego bieguna. Główne zgromadzenie zaczęło się na Union Square, a stamtąd towarzystwo rozeszło się do pobliskich pubów, gdzie były drinki, muzyka, i ogólnie jedna wielka impreza.


W ubiegłym tygodniu moje host potworki miały urodziny (dzień po dniu!), więc razem z hostką robiłyśmy snacki do szkoły. Oczywiście w amerykańskich szkołach wszyscy są bardzo wyczuleni na różnego rodzaju alergie, więc zwykłe cukierki raczej nie wchodzą w grę. Obowiązuje zasada "no peanuts", więc nie można przynosić żadnych produktów zawierających nawet śladowe ilości orzeszków. Najlepiej, żeby było jeszcze organic, vegan, non fat i gluten free... ;]


Hostka upiekła więc takie oto dziwaczne lizako-ciastka z chrupek ryżowych i marshmallows, i ozdobiła je czekoladą i posypką. Całkiem apetycznie to wyglądało. Ja pakowałam to badziewie w folijki i czułam się jak świstak z reklamy Milki, który siedział "...i zawijał je w te sreberka." LoL.

Podjęłam próbę spakowania walizki. Nie ma najmniejszych szans, żebym zabrała ze sobą wszystko. Część rzeczy rozdam, część wyślę w paczce do Polski. Nawiasem mówiąc - KIEDY JA NA BOGA ZDĄŻYŁAM KUPIĆ TYLE UBRAŃ???!!! Już wiem, gdzie przepadły moje pieniądze na podróżowanie ^^

Dobra rada, jeśli dopiero zaczynacie rok. NIE. KUPUJCIE. TYLE. Potem tylko jest problem co z tym zrobić. Ja na przykład kupowałam książki, które teraz szkoda mi zostawić, więc będę bulić za paczkę. Ale książki akurat chyba były tego warte. Pytanie brzmi - po co mi pięć kurtek... (?!#><wtf)

Dzisiaj będę piekła ciasteczka według przepisu babci mojej hostki, bo młody ma w szkole Secret Santa. Ma przynieść dla losowo wybranej koleżanki z klasy prezent domowej roboty. Całkiem dobry pomysł z tymi hand-made gifts. Szkoda tylko, że w jego przypadku to będzie "hand-made-by-my-au-pair" gift. ;-) Zobaczymy co z tego pieczenia wyjdzie. Jak się udadzą to wrzucę zdjęcia, a jak nie to nie, bo wstyd :-P Trzymajcie się ciepło. Napiszę coś wkrótce.

6 komentarzy:

  1. Jeeeej pamiętam jak zaczynałam śledzić Twojego bloga, bo wyjeżdzałaś dokładnie 3 tyg przede mną a teraz? Ty właśnie skończyłaś a mi zostały ostatnie 3 tyg! Wiem co czujesz bo mnie też trochę przeraża powrót no i to że nie mam planu na siebie:D powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio 8 kg?
    Ale patrząc na zdjęcie pożegnalne i jak się zachowywałaś to nic się nie zmieniłaś no może trochę gorzej z Tobą!
    W sumie nie wiem czemu komentuje bo Cię nienawidzę za to że mnie zostawiasz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedź ze mną głupolu :) Europa czeka z otwartymi ramionami. I też Cię kocham.

      Usuń