Translate blog

sobota, 10 stycznia 2015

W krainie uprzejmych mikrofalówek

Czas płynie, a z nim kolejne litry herbaty wypite nad Zatoką San Francisco. Herbatka smakuje tu tak samo jak w Polsce, dla mnie zmienił się tylko sposób jej przygotowywania. Teraz leniuch nie używa czajnika, ale wsadza kubek z wodą do mikrofalówki. Tak wiem, Ameryki (nomen omen) nie odkryłam i nie trzeba było wcale przyjeżdżać do USA żeby zacząć używać tego sposobu. Cóż kiedy ja w kraju przywykłam była do czajniczka... Wracając jednak do mikrofalówek, te są tutaj wyjątkowo... uprzejme. Ostatnio prawie upuściłam kubek z wrzątkiem kiedy zobaczyłam, że na malutkim wyświetlaczu wbudowanym w urządzenie po skończonej pracy miga zielony cyfrowy napis 'Enjoy your meal!' Nie wiem czy polskie mikrofalówki też życzą użytkownikom smacznego posiłku, w każdym razie tutaj w Stanach uprzejmość i życzliwość są na porządku dziennym, nie tylko ze strony sprzętu AGD :P

Często uśmiechają się do mnie kierowcy, przechodnie na ulicy znienacka pytają "How are you?", a gość z warsztatu samochodowego był tak przemiły, że szybko się zawinęłam, bo bałam się że zechce mnie jeszcze zaprosić na kawę... Kultura jazdy też jest inna. Wprawdzie dość często używa się tu klaksonu, ale za to na przejściu dla pieszych nie czuję się jak zająć w pościgu. Kiedy podchodzę z dzieciakami do skrzyżowania, zazwyczaj zatrzymuje się pierwszy kierowca, który tylko zobaczy że chcemy przejść.

Tu gdzie ja mieszkam jest też stosunkowo bezpiecznie. Listy zostawia się w niezamykanej skrzynce, a paczki zwyczajnie, pod drzwiami. Ze dwa dni temu na przykład oczy prawie wyszły mi z orbit kiedy zobaczyłam przed wejściem wieeelgaaachny telewizor... Tak, tak, moja hostka zamówiła taki sprzęt, a kurier najzwyczajniej w świecie zostawił go "na wycieraczce", gdzie przeleżał sobie do wieczora i nikt go nie ukradł. Moja host mum przestrzegła mnie wprawdzie żebym nie zostawiała iPhone'a w otwartym samochodzie, bo ktoś może się na niego skusić. Pomyślałam wtedy, spojrzawszy na mają Hondę, że w Polsce gdybym zostawiła ją otwartą to po kilku godzinach nie miałabym nie tylko iPhone'a, ale w ogóle samochodu...

Kilkaset metrów od mojego domu jest park stanowy, do którego poprzednia operka chodziła z moimi dzieciakami na piknik. Jest tam kilka szlaków pieszych i kilka rowerowych. Nazywa się to parkiem, ale w zasadzie to jest las z mnóstwem szlaków pieszych i rowerowych. We środę miałam wolne od 9:30, więc w południe wyszłam sobie na spacer, podreptałam w stronę parku, wspięłam się na dość stromą górkę i... zobaczyłam to. Pięć minut od domu.


Czy to w ogóle wymaga komentarza? Trochę jak Beskidy, ale z zatoką w tle. Cisza, spokój, zwierzątka tuptają w krzakach... Wiewiórki wielkie jak koty :P Tylko trochę strach samemu chodzić. Zapytałam moją hostkę czy tam jest bezpiecznie, a ona chyba inaczej zrozumiała pytanie, bo pierwsze co odpowiedziała to że trzeba uważać na... jeżdżące szybko rowery. Chyba że w kraju, w którym można zostawić nową plazmę po drzwiami nie istnieją również mordercy, gwałciciele i psychopaci.

O tym, że to nieprawda przekonała mnie szybko A. (poprzednia operka mojej rodziny), która w ubiegłą niedzielę zabrała mnie do San Francisco żeby pokazać mi najbardziej znane miejsca. Byłyśmy na Twin Peaks, gdzie jest widok na całe miasto, zjechałyśmy w dół najbardziej krętym odcinkiem Lombard Street, i wypiłyśmy kawę na tarasie Cheesecake Factory oglądając z góry Union Square, na którym jeszcze stoi bożonarodzeniowe drzewko. Przejechałam przez ulicę hipisów z kolorowymi sklepikami i kawiarenkami, wiem już gdzie jest Golden Gate Park i gdzie iść kiedy będę chciała kupić naturalne mydełka i inne pachnące delikatne kosmetyki. Ale zobaczyłam też ulicę, na której pełno naćpanych ludzi (minęłyśmy ją tylko, a A. mocno podkreśliła: tamtędy NIE chodź!), a po zmroku nawet w ścisłym centrum, na ulicę wychodzą bezdomni. DZIESIĄTKI bezdomnych, z kartonami, śpiworami, wózkami... Rozkładają się na chodnikach w cieniu oszklonych wieżowców, ekskluzywnych hoteli i lśniących bankowych witryn. Kontrast pomiędzy przepychem i nędzą jest ogromny i kłuje w oczy.

Ale pomimo wszystko San Francisco to piękne miasto z urzekającą architekturą i mnóstwem miejsc, które koniecznie chcę zobaczyć. Muzea, restauracje, teatry - jest tutaj co robić. Jutro wyruszam na podbój kolejnej dzielnicy. Ale o tym na razie sza... ;) Na koniec kilka fotek z ostatniej przejażdżki do City. Enjoy!

Widok na miasto z Twin Peaks, czyli jednego z dwóch wzgórz, z których można zobaczyć panoramę SF. Niestety, było trochę pochmurnie i nie widać Golden Gate.

Financial District widziana z Twin Peaks. I główna ulica, czyli Market Street.

Choinka i lodowiska na Union Square widziana z tarasu widokowego Cheesecake Factory.

Wieżowce przy Union Square.

Same pyszności w Cheesecake Factory. Nie próbowałam jeszcze żadnego serniczka, ale obiecuję, że niedługo tam kogoś wyciągnę! (Gie eS, szykuj się!)

Największe wrażenie robią te budynki nocą, kiedy są ładnie oświetlone...


A na koniec jeszcze raz moja okolica. No nie pięknie...?

3 komentarze:

  1. ooo tak mi dwa razy nie musisz powtarzać jeśli chodzi o jadło i to jeszcze takie...
    i skoro oficjalnie i przy świadkach napisałaś że to mnie wybierasz na pałaszowanie tego cuda nie waż się brać kogoś innego!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się że tak trafiłaś! To prawda, że dzięki własnej odwadze zwiedzamy to, czego nie spodziewalibyśmy się nigdy. Tam może Cię zaskoczyć mikrofalówka i olej w spreju, tutaj ręczna skrzynia biegów, a na przykład w Tajlandi to, że deserem są owady. Nie wiem czy Ciebie również, ale mnie fascynuje odkrywanie nawet tych, powiedziałoby się, że nieistotnych detali codziennego życia i jak czytam z każdym wpisem czego aupairki się uczą na wyjazdach, czego doświadczają, to nie mogę się doczekać swojego wyjazdu. I ekscytuję się razem z nowo przeczytanym słowem.
    Ściskam z zimnej Polski, Sandra!

    OdpowiedzUsuń