Translate blog

niedziela, 7 grudnia 2014

7 dni do startu...


Czas biegnie ostatnio tak szybko, że nawet się nie obejrzałam, a minęły dwa tygodnie! W międzyczasie rozwiązała się sprawa mojego lotu do Nowego Jorku i muszę przyznać, że Święty Mikołaj załatwił sprawę pierwszorzędnie...

Po tym jak napisałam do Proworku z prośbą o kontakt z liniami lotniczymi i zapytanie o status mojego lotu Pani C. odpowiedziała, że nie ma wpływu na funkcjonowanie lotnisk (wiadomo, ale co to ma do rzeczy?) i że ani agencja polska ani amerykańska nic nie zrobi w tej sprawie. Cóż... nie oczekiwałam, że pracownicy agencji au pair zablokują strajk i zmuszą pracowników linii lotniczych do wykonywania obowiązków zawodowych, ale jakaś minimalna pomoc ze strony koordynatora żeby pomóc mi dotrzeć w terminie na szkolenie to chyba nie tak wiele? ;) Nie pozostało mi nic innego jak śledzić oficjalne komunikaty Brussels Airlines i... czekać. W razie gdyby lot był odwołany przysługiwałoby mi prawo przesunięcia terminu lub całkowitej rezygnacji z usług linii. W międzyczasie napisałam maila do mojej host mum, w którym wspomniałam, że z powodu strajku w Belgii mogę mieć problem z dotarciem, ale na razie jestem optymistką. I tu miłe zaskoczenie! Moja hostka napisała do AuPairCare i dostałam drugi bilet, z Warszawy przez Frankfurt :) Tak więc po przesiadce będę lecieć razem z dziewczynami z Polski (pozdro dla Dżiii, która w pewnym momencie była gotowa nawet zmienić miejsce wylotu z Krk na Wwę, żebyśmy nie leciały same...) To zdecydowanie milsza perspektywa! :)

Białe Soniacze. Cud, miód i orzeszki!
Wczoraj dość uroczyście i z fantazją pożegnałam większą część przyjaciół i znajomych. Melancholijny wieczór mikołajkowo-filmowy, karaoke, pogaduchy i zimowa herbatka z pomarańczą, goździkami i sokiem malinowym to coś czego potrzebowałam i za czym będę na pewno tęsknić :) Ale - jak to powiedziała P. - dzisiaj wyjeżdżasz stąd i żałujesz tego, co zostawiasz, ale za rok będziesz wyjeżdżać stamtąd, i wtedy też będzie Ci żal zostawić tego, co się zaczęło... 


"A jak będzie Ci smutno na obczyźnie, to dzwoń. Będziemy Ci śpiewać "Bursztynek, bursztynek..." :P
"Things have to change" mówi Qui-Gon Jinn <3 w Mrocznym Widmie :D
Moje szalone Mikołaj sprawiły mi wczoraj mnóstwo niespodzianek :) Od najważniejszego Mikołaja pięęęęękneee białe słuchawki, żeby mi się nie dłużyło w samolocie. P. i M. sprezentowały mi arcyprzegenialną książkę kucharską z polskimi przepisami. Jest świetna, i jest w niej mnóstwo rzeczy, które dzieciaki pewnie polubią, ale jest MEGA ciężka, więc będzie walizkowym dylematem. No cóż, najwyżej wyrzucę jakąś parę butów :P Od miśków z uczelni srebrny łańcuszek z symbolem nieskończoności, żebym o nich pamiętała w nieskończoność na moich hAmerykańskich drogach, a od reszty uczestników imprezy śliczne kolczyki z bursztynem. Były tez gifty całkiem śmieszne :) D. i I. przygotowały pokaz starych (i mega obciachowych...) zdjęć na których jesteśmy razem, a D. dorzuciła do tego... paczkę Sagi, z życzeniami, żeby mi smakowała moja herbatka nad Pacyfikiem. No nie kochane? :)
Ze specjalnymi pozdrowieniami dla D. Będę myśleć o Tobie pijąc... Sagę :D

1 komentarz:

  1. Dobrze że z tym lotem wszystko skończyło się pomyślnie, łal 7 dni, mam nadzieję że i ja kiedys doczekam takiej chwili, trzymam kciuki za wszystko i jeszcze więcej!
    całusy!

    OdpowiedzUsuń